Znalazłam jednakowoż parę na dysku zewnętrznym. Matko, muszę teraz uważać żeby go niczym nie zalać ani nie zalepić czekoladą, czy coś. Nie mogę znaleźć fot zrobionych przez Drogiego Męża...Hmmm, no nic to.
Tu wjeżdżamy na Górny Półwysep. Zaraz zacznie się inny świat.
Przed mostem są eleganckie kurorty, za mostem-leśne kempingi z blaszanymi kibelkami. Wielka woda pod Mostem to Jezioro Michigan.
Nad Jeziorem Michigan zatrzymujemy sie tylko na króciutko, albowiem głównym celem podróży jest Jezioro Górne.
Gdyby nie te piękne skały czułby się człowiek jak nad Bałtykiem. Zimno, wiatr, słońce i sosny dookoła.Tylko woda niesłona :)
Czy to aby nie aronia?
A tu bergamotka:
Fale sa całkiem, całkiem. Można też wpaść w nieprzyjemny prąd, o czym przekonałam się na własnej skórze.
Tu biwakuje pan w swoim domku na ciężarówce. Jest on muzykiem folkowym z Kanady. Gra na instrumentach własnego wyrobu.
A tu można zjeść słynne michigańskie paszteciki (pasties). Sa to duże pieczone pierogi z półkruchego, słonego ciasta z nadzieniem głównie z warzyw ( w tym brukiew!)
Nie mam zdjęcia takiego pastie, ale wyglądaja one tak (zdjęcie z Wikipedii)
Nie odnalazłam zdjęć z wyprawy motorówką dookoła Grand Island na Jeziorze Superior, ani z Festiwalu Polskiego w kościele w miasteczku Munising, ani z koncertu zespołu folkowego w kościele metodystycznym :( A szkoda.
No ale zaraz, sprawdzę jeszcze w jednym miejscu. O, coś jednak ocalało!
Panna Krasnoludek i ja wcinamy pyszne kanapki na kempingu w Christmas ( tak nazywa się wioska-Boże Narodzenie)
A tu pędzimy motorówą pod kierownictwem Krasnoludka Podróżnika:
A po drodze jawią się naszym oczętom takie oto widoki:
Po co jeżdzić do jakiejś Kaliforni. W Pacyfiku woda też zimna a w dodatku słona, i jeszcze na dodatek rekiny...
Patrzcie jaki tłok na plaży!
No i to by było na tyle :)