sobota, 26 kwietnia 2014

No i hop!

Na nasz trawnik od wielu miesięcy przychodzi sobie pewien królik. Miłe to stworzonko całkowicie gardzi marchewką oraz brokułami ( Drogi Mąż próbował skusić na warzywka...),z apetytem jada natomiast trawę i  mlecze-liście i także żółciutkie kwiatki. Zimą bywał rzadko (a może bywała, bo takie mam wewnętrzne przeczucie, że to dziewczyna; mówimy zresztą na nią Trusia), teraz przychodzi codziennie. Można sobie zwierza poobserwować przez szklane drzwi od piwnicy. Przeciąga się jak pies a łapki i pysioł myje jak kotek! A wczoraj patrzę sobie, a tu przykicało też królicze maleństwo. Trzymało się strefy ochronnej pod sosnami i nie korzystało ze świeżej trawki, chrupało sobie li i jedynie suche sosnowe igły.

Tu widzimy, mniej lub bardziej wyraźnie, "naszą" Trusię:
















A tu królicze dziecię, czyli króliczę.



Jak widać (hmmm...może i coś tam widać)
jest ono niewiele większe od sosnowej szyszki!











Tu, na dźwięk rozsuwanych drzwi od piwnicy, króliczę salwowało się kicaną ucieczką jeszcze bliżej sosny:
















A tu już wysoce optymistyczny zajączek macha do wszystkich uszami. Zapewne powiedziałby Wesołych Świąt, gdyby nie byłoby już na to za późno. Ale właściwie to co szkodzi powiedzieć jeszcze raz:
WESOŁYCH ŚWIĄT!!!!!!