Na nasz trawnik od wielu miesięcy przychodzi sobie pewien królik. Miłe to stworzonko całkowicie gardzi marchewką oraz brokułami ( Drogi Mąż próbował skusić na warzywka...),z apetytem jada natomiast trawę i mlecze-liście i także żółciutkie kwiatki. Zimą bywał rzadko (a może bywała, bo takie mam wewnętrzne przeczucie, że to dziewczyna; mówimy zresztą na nią Trusia), teraz przychodzi codziennie. Można sobie zwierza poobserwować przez szklane drzwi od piwnicy. Przeciąga się jak pies a łapki i pysioł myje jak kotek! A wczoraj patrzę sobie, a tu przykicało też królicze maleństwo. Trzymało się strefy ochronnej pod sosnami i nie korzystało ze świeżej trawki, chrupało sobie li i jedynie suche sosnowe igły.
Tu widzimy, mniej lub bardziej wyraźnie, "naszą" Trusię:
A tu królicze dziecię, czyli króliczę.
Jak widać (hmmm...może i coś tam widać)
jest ono niewiele większe od sosnowej szyszki!
Tu, na dźwięk rozsuwanych drzwi od piwnicy, króliczę salwowało się kicaną ucieczką jeszcze bliżej sosny:
A tu już wysoce optymistyczny zajączek macha do wszystkich uszami. Zapewne powiedziałby Wesołych Świąt, gdyby nie byłoby już na to za późno. Ale właściwie to co szkodzi powiedzieć jeszcze raz:
WESOŁYCH ŚWIĄT!!!!!!
O ja pierniczę, że się wyrażę. Ależ skarb!
OdpowiedzUsuń:-))))
UsuńCute bunny! I hope you're having a nice spring. :)
OdpowiedzUsuńI love winter, but I'm glad it's over. The bunnies seem very happy, too. :)
Usuń