Przed wyjazdem udało się uszyć dwa hamaki. DM (Drogi Mąż, oczywiście:D) podpatrzył w sklepie sportowym, ja pogooglałam jaki by tu spożytkować materiał i jak się praktycznie do tego zabrać. Szwaczka ze mnie marna, ale jakoś poszło. Maszyna do szycia stawała dęba, brzydkie słowa leciały na prawo i lewo ale hamaki są i na dodatek działają!!
Tak oto wygląda domowej produkcji hamak wraz z lokatorem o poranku (raczej późnym). Ta szara płachta to deszczochron, że się tak wyrażę, ale nie był potrzebny. Obok pod drzewem stoją przyrządy do robienia w ognisku gorących kanapek,(mountain pie czyli placki górskie :D) . Tym razem nie używaliśmy wcale, było za gorąco by sterczeć nad ogniem i pichcić, gotowaliśmy na propanie-butanie.
Jezioro jest duże i bardzo ładne, ale kemping (Battle Run), niestety, taki sobie. Wygląda jak wielki parking dla karawaniarzy-właścicieli domów na kółkach, przenośnych anten satelitarnych, mini-lodówek i kuchenek mikrofalowych. Ciasno, głośno, trawka krótko przystrzyżona, mało drzew. Za to ładny, choć pozbawiony cienia, plac zabaw dla dzieci i przyzwoite kibelki.
Dla namiotowców jest tylko 7 miejsc w małym lasku nad skarpą jeziora. W pobliżu bytują sobie spokojnie kaczki leśne i wrony amerykańskie. Co rano patrolują miejsca kempingowe i robią porządki :D
Zaplanowaliśmy sobie, ale bardzo lużno i niezobowiązująco, parę wycieczek.
Koniecznie trzeba popłynąć do miejsca zwanego Pirates Cove. Jak dla mnie, dostęp tylko od strony wody. Alternatywą jest spacer przez las i potem złażenie w dół przytrzymując sie liny. BŁE!!!! NIE LUBIĘ!!!! Wszyscy się wypchajcie, ja płynę kajaczkiem i kropka.
(Tak w ogóle to ta lina nie jest obiektywnie rzecz biorąc straszna i okropna ale ja już tak mam)
A to właśnie Pirates Cove. I fajnie, bo akurat nie ma smokersów (posiadaczy łodzi o napędzie spalinowym, wytwarzających smrodek benzyny, charakterystyczny hałas oraz całkiem przyjemne fale)
Czasem dzieciaki wyłażą na gore, tam skąd spływa ten miły wodospadzik, i z wielkim pluskiem skaczą do wody. Jest to bezpieczne, bo w tamtym miejscu nie ma wystających skał i woda jest głęboka.
O, właśnie smokersi się pojawili dużą grupą rodzinną.
A to już zdjecie z kolejnej wycieczki do miejsca zwanego Long Point. Jak sie jest dużym i umiejącym się wspinać Krasnoludkiem ( jak np. DS # 1 a także DM) to ewentualnie można się tu dostać od góry. Zwykła jednakowoż gawiedź przybywa tu na łódkach, zarówno smokerskich jak też i wiosłowych.
Na tej skale można sobie posiedzieć, zjeść kanapkę z serem oraz zaparkować kajak, żeby się nie poobijał na prawo i lewo. Można ewentualnie wyleźć na skalista wysepkę i poskakać z niej do wody. Każdy robi to na co ma ochotę. Jedni się wspinają, inni dają nura pod wodę a jeszcze inni sobie leniuchują.
To takie wielkie buły z mchu. A w nich krzaczki borówki amerykańskiej. Potem były z nich placki z borówkami na śniadanko :) Nie z tych konkretnych krzaczków, ale z bardzo podobnych.
To miejsce zwie się Whipoorwill (???)
Widać na skale amatorów wlatywania z pluskiem do wody. Jak ktoś nie gustuje w takich rozrywkach może sobie powiosłować jeszcze kawałek i wtedy natrafi na dwa małe i sympatyczne wodospady.
A tu DS#1 i #3 ćwiczą zatapianie i wyławianie kajaka:
Jeszcze parę przykładów lokalnej flory i fauny:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz