Krasnoludki zobaczyły w sklepie pudełko apetycznych babeczek makowo-cytrynowych. Okazało się, że babki te, oprócz normalnych ingrediencji jak maka, cukier i proszek do pieczenia zawierały jakoweś azodicarbon cośtam, polyphosfo, diamino, propionate, hydroksy, teges tamteges i jeszcze na dodatek glicerynę. BLE!!!
No ale sam pomysł - mak plus cytryna - całkiem niezły. Coś jak nasz polski piegusek. A że była w szufladzie jeszcze mała paczuszka maku z polskiego sklepiku w Pittsburgu, to wzięłam i znalazłam fajny przepis w internecie .
Są naprawdę super, cytrynowe, nie za słodkie i lekkie jak puszek. I robi się je bardzo łatwo.
Do miski wrzucamy pół kostki miękkiego masłą i 3/4 szklanki cukru. Ucieramy mikserem na krem. Następnie, jedno po drugim, dodajemy 2 jajka, które starannie wkręcamy aż znikną. Stopniowo dosypujemy 2 szklanki mąki pszennej wymieszanej z dwiema płaskimi łyżeczkami proszku do pieczenia i szczyptą soli. Dodajemy: niepełną szklankę maślanki,( kefir, śmietana, jogurt - też mogą być), dwie kopiaste łyżki maku, wanilię, skórkę otartą z dużej cytryny i dwie łyżki soku z tejże. Miksum dyrdum i już! Buch buch, do posmarowanych masełkiem foremek mufinkowych i do pieca-180 stopni, ok 15-20 minut.
Można zrobić lukier z cukru pudru i reszty soku z tej biedaczki cytryny, i posmarować gorace babeczki po wierzchu. Będą wtedy ładnie błyszczeć i mieć dodatkowy akcent kwaśno-słodko-cytrynowy już przy pierwszym kłapnięciu paszczęką. Mniam, naprawdę. W sam raz do kawy w niedzielę na śniadanko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz