W naszym lokalnym dystrykcie szkolnym co roku odbywa się Pie Festival-czyli Święto Placka!! :)
Pod koniec wakacji młodzież z orkiestry marszowej dzielnie ćwiczy na boisku przez całe dwa tygodnie, a potem rodzice pieką (lub kupują w sklepie) pyszne ciacsta z owocami i wszyscy spotykają się w szkolnej stołówce na wspólne pożeranie ciasta i lodów. Dochód oczywiście dofinansowuje orkiestrę.
Gdy zacznie się rok szkolny muzycy marszowi będą mieli próby dwa razy w tygodniu a co piątek będą przygrywali szkolnej drużynie futbolowej na meczu.
Tu oto maszerują dzielni puzoniści a za nimi grupa suzafonów. Suzafoniści mają inne czapeczki, bo te "barbórkowe" nie zmieściłyby się pod wielgaśnym instrumentem!! :))
Zaraz młodzież zagra i pokaże czego się nauczyła, pan dyrygent wygłosi zwięzłe przemówienie a potem wszyscy popędzą do kafeterii na ciasto!
Typowy amerykański placek "pie" jest okragły, ma mniej ciasta a więcej nadzienia i często ma też "wieczko" z drugiej warstwy ciasta. Ciasto jest kruche i raczej słonawe, nadzienie zaś przeważnie bardzo słodkie. Na stole powyżej widać ciasta z jabłkami, gruszkami, jeżynami, brzoskwiniami i dynią. My najbardziej lubimy lemon pie, ale ten rodzaj ciasta jest troche trudny do transportu, bo ma na sobie dosłownie piramidę z ubitej i lekko zapieczonej piany z białek. Musi tez być dobrze schłodzony przed podaniem.
Apple pie jest w miarę podobny do polskiego placka z jabłkami czy szarlotki. Ciasto na ogół zagniata się na stolnicy i wałkuje, ale mnie to zwykle marnie wychodzi. Ciasto mi się rozwala i kruszy, albo lepi do wałka, i mam w pewnym momencie chęć, żeby wywalić wszystko przez okno i powiedzieć jakieś Strasznie Brzydkie Słowo.
Robię więc ciacho po swojemu. A mianowicie tak:
1 kostkę masła kroję w zgrabne sześcianiki o boku ok. 1 cm. Wsadzam do zamrażalnika w jakiejś miseczce i w tym czasie obieram cztery duże jabłka-dwa słodkie i dwa kwaśne. Jabłka pozbawiam gniazdek nasiennych i kroję na półćwiartki a następnie na dość cienkie plasterki. Zasypuję je w misce cukrem (ok 2-4 płaskich łyżek stołowych), dodaję przyprawy (cynamon, mielone ziele angielskie, mielony goździk) oraz skrobię ziemniaczaną lub kukurydzianą-niedużo, tak,żeby jabłka pokryły się cieniutką mączną warstewką.
Schłodzone masełko wrzucam do malaksera wraz z dwiema szklankami mąki i szczyptą soli. Robię parę pulsów----tak aby mąka i masło przybrały postać zbliżoną do kruszonki lub czegoś w tym rodzaju. Dodaję po troszku lodowato zimnej wody i robię kolejny puls maszyną-aż wszystko się sklei. Nie dodaję jajek, proszku do pieczenia ani śmietany. W cieście jest tylko mąka, woda i sól.
Przygotowuję kruszonkę-pół szklanki płatków owsianych, pół szklanki bułki tartej, pół szklanki brązowego cukru, tyle miękkiego masła,żeby dało się zrobić kruszonkę.
I teraz tak: ciasta nie wałkujmy tylko wylepiamy nim blaszkę jakoby plasteliną. Robimy wysokie brzegi, bo jabłek będzie sporo. Trzeba placek lekko podpiec w piekarniku nagrzanym do 180 C. Nie powinien się zrumienić. Po podpieczeniu placka napełniamy go jabłkami i pokrywamy grubo kruszonką. Pieczemy wolno i długo-jabłuszka muszą się tam w środku trochę ugotować i zmięknąć. Wyciągamy jedno paluchami na próbę-jak jest dobre, a kruszonka przyrumieniona-to znaczy,że placek gotowy! Wyciągamy go z pieca i dajemy chwilę postać, bo inaczej rodzina poparzy swoje jęzory i będzie marudzić, że nie czuje smaku. Ciasto natomiast będzie wykazywało znaczną nadkruchość.
Zapach, który rozchodzi się po domu, jest po prostu nieziemski. Pie smakuje najpyszniej w fazie lekko ciepłej albo po odstaniu na drugi dzień.
Z podanej wyżej proporcji wychodzi duuuży placek. Z porcji podwójnej wyszły mi trzy małe-jeden rozpracowaliśmy na pniu a dwa, cudem uchowane w piwnicy, zanieśliśmy na plackową imprezę.